Shyhta 2015
(almanach literacki)

Aldona Borowicz

***

Zszarzał błękit, posmutniały dni.
Przywracam życiu zapomniane
obrazy i deszcz.
Przypinam liść do drzewa
i słońce do nieba.

Śnieg pobielił szarą codzienność.
Może za chwilę zostanę lodowcem
otoczonym krą jak pancerzem

Przede mną staw plankton w nim
się mnoży i rozrasta na przekór
szarości. Pod skorupą lodu giną
bardziej okazałe ryby.

Nie rzępol, Orfeuszu. Po licha
ci cytra? Nie spłodziłeś syna,

drzewa-ś nie zasadził...

Lepiej rozpal słońce,
Niech ogrzeje piasek na plaży.

Patrząc na plac zabaw nie pragnę bezkresu

Przede mną plac zabaw. Dzieci
na huśtawkach chcą lecieć do nieba.
A w cieniu gestykulujące matki plotkują.
O szarości życia i miłości z minionej nocy.

Nie bawi je żaden wszechświat.
Czy się rozszerza, czy kurczy? To,
co niewyobrażalne ich nie dotyczy.

Wolą rozmawiać o fatałaszkach, butach,
że Angelina Jolie usunęła piersi, jajowody,
takie wspaniałe atrybuty kobiecości.

Same chciałyby być wieczne, nieśmiertelne,
piękne i nosić wciąż rozmiar trzydzieści osiem.
Mieć obcą nerką, wątrobę i nieznaną osobowość.

Lecz komu potrzebne nieskończenie długie życie?
Nudne i monotonne. Z pracą, krzątaniną w kuchni,
dziećmi i mężczyzną, tym samym,
podwójnie zatopionym w fotelu i gazecie.

Panie, ześlij mi spokój i chwile radości.
Dawno pokochałam różne odbicia w lustrze.
Jak pory dnia i roku. Słoneczne i ponure.
Nie pragnę przecież trwania w tym bezkresie.

Anna Maria Musz

***

jakie dziwne to ciało
ten zwrotny nadbagaż
którego nie zabierzemy
w najdalszą z podróży

– podróż tak obcą odległą
jakby nie istniała
– jak trudna wiedza do której
trzeba dopiero dorosnąć

– a my nadal wierzymy
że przez całe życie
będziemy niedojrzali
– będziemy zbyt niedojrzali
by ze śmiertelną powagą
porzucić to ciało
gdy się z niego wyrośnie
jak z nudnej zabawki

Sen

w śnie przychodzą do nas
patrzą
pokazują palcami
śmieją się, nie wierzą w nas tak bardzo
że zaczynamy czuć się ich złudzeniem:

przecież nawet lustro
z naszym odbiciem – ziemia
po której szliśmy – ożywiający dotyk
mogły się nam przywidzieć

wyrzuceni ze świata – wypadamy z czasu
i już nie mamy dokąd ani kiedy wracać

mieć pewność że się istnieje –
czy to naprawdę pycha
aż tak niewybaczalna

że teraz za karę drżymy aby się nie rozwiać
nad ranem – jako sen tych
którzy nam się śnili

Stefan Jurkowski

Wiersz przedwieczorny

czy to jest krzyk
czy to jest śmiech
– wyrywa się z nas
trwoży –
oto niezależnie od siebie samych żyjemy

czy to lęk
czy może odwaga
albo samotność - jest bliżej krwiobiegu –
pożądana chociaż drapieżna
krąży w naszych żyłach

czy to dzień – który nie był nasz –
marszczy się jak niebo
z którego ulatnia się
bóg – –

Z prędkością światła

stoję
oparty o drzewo –
z prędkością światła
oddalam się od niego
(wszyscy widzą
że stoję tam bez ruchu)
przeszyty aż do pnia błyskawicą czasu
zamieniam się w drzewo
po jego ścięciu w arkusze
na których pisano wiersze
albo wołania o pomoc
(na jedno wychodzi)
byłem drewnianym domem
sprzętem
niepotrzebną książką płonącą w kominku
pękniętą planetą
popiołem wszechświata

i znowu jestem tym drzewem
sobą
opartym o jego pień

wszyscy widzą
że wciąż stoję bez ruchu

w nigdy niekończącej się podróży
z prędkością światła – –

Wacław Turek

Pamięć po dziadku

Dziadek z kopalni złota na Syberii
przywiózł tylko wspomnienia

Ożywiały go
skrzypienia wież wiertniczych
borysławskich kopalni

Kiedy wrócił na swoje pod Duklę
życie darowało mu dach
tu na ruskiej harmonii
wygrywał przeznaczenie

Kiedy dopadły go ostatnie boleści
wysłał po piwo
do dukielskiej spółdzielni
– czas dokonał swego

Miniatura szybów naftowych
z kałamarzem
łuska z wojny austriackiej
– nie myślał
że te pamiątki
będą relikwią naszej wspólnoty.

Ptakom podobni

Nad twoim domem
dopiero zmrok wycisza ptaki
wtedy w uchylone okno
stuka senny kot

Noc zbiera ostatnie iskry
zaplata w odległe gwiazdy
zegarowi odmawiasz posługi
za głośno przypomina
bezpowrotność

Firanki chociaż na noc
oddzielają ciemne strony życia
nie ma zupełnie jasnych

Na pamięć odczytuję wspólne dni
omijam miejsca udręki
– doczekać następnego poranka