Prezentacje z książek wydawanych przez wydawnictwo Abilion. Lepiej zapoznać się fragmentarycznie z treścią konkretnej pozycji książkowej zanim sięgnie się po całość.

    • Kategoria: Prezentacje
    • Odsłon: 835
    Czytaj dalej: Retrospekcja zamknięta w poezji jako skarga czy przestroga?
    Marta Świderska-Pelinko: To nie takie proste

    Zmysł

    przyklejona do szyby
    wypatrywałam
    zarysu sylwetki

    wbita w drzwi
    nasłuchiwałam
    zbliżających się kroków

    wpatrzona w ściany
    czekałam
    na ciepły głos

    od dziecka żałuję
    że nie posiadam
    zmysłu psa

    wiedziałabym
    czy jestem
    jak kromka chleba

    czy jak
    kula u nogi

    • Kategoria: Prezentacje
    • Odsłon: 868
    Czytaj dalej: Utrapienie i niemoc pomimo wysiłków
    Etela Farkašová: Uratowanie świata według G.

    G. o mężczyźnie w białym fartuchu, z którym musi się spotykać w gabinecie podczas niektórych wizyt nawet godzinę, ironicznie mawia, że należy do ludzi, którzy mogą udawać jakkolwiek mądrych i niezależnych, i tak są destrukcyjni, i jeszcze do tego również autodestrukcyjni, z czasem autodestrukcja się u nich pojawi, nie- do- za- trzy- ma- nia, dodaje z widoczną satysfakcją.
    Matka jedynie powierzchownie się domyśla, co córka chce wypowiedzieć, już przywykła, że większość tego, co G. wypowie, pozostanie dla niej niejasne, niekiedy się jej już nawet nie chce poszukiwać znaczenia wypowiedzianego.

    • Kategoria: Prezentacje
    • Odsłon: 842
    Czytaj dalej: Wspomnienia z przymrużeniem oka
    Janina Ataman: Pieszo przez życie

    Matka

    moja matka
    mogłaby być
    nauczycielką pokory
    świadomą swojej wartości

    wyciszona
    lubiła barwnie opowiadać

    minimalistka
    posiadaczka licznych zalet

    jak ona potrafiła
    to wszystko z sobą pogodzić

    moja matka
    perła
    w szparze podłogi

    • Kategoria: Prezentacje
    • Odsłon: 1213
    Czytaj dalej: Wpływ muzyki i literatury na szarą codzienność (fragment książki Scenariusz)
    Etela Farkašová: Scenariusz

    Kręci się w łóżku, na jednym boku wytrzyma parę minut, natychmiast ją wszystko rozboli, szuka ulgi w zmiennej pozycji, odwraca się z jednej strony na drugą niczym zaprogramowany mechanizm, ruchy wykonuje w prawie równomiernych odstępach, kolejno odzywają się wszystkie stawy, kosteczki, mięśnie, wstanie, wymieni sobie jedną ortopedyczną poduszkę na drugą, raz się jej wydaje, że łóżko jest za miękkie, potem znów za twarde, zaświeci lampę nad głową, sięgnie po książkę, którą wczoraj zaczęła czytać, ale nawet nie dojdzie do końca strony i książkę z powrotem odłoży na stolik.

    • Kategoria: Prezentacje
    • Odsłon: 1175
    Czytaj dalej: Rachunki – opowiadanie ze zbioru Mechanika pękania
    Martin Vlado: Mechanika pękania

    Cukiernia od naszego domu – nowego i zdrowego mieszkania w szarym pięciopiętrowym budynku – oddalona jest tylko o kilka metrów. Urządzona w brukselskim stylu. Jej wnętrze jest jasne nawet w pochmurne dni. Sukces Czechosłowacji na światowej wystawie EXPO 58 jest stale żywy.
    Miałem dwa i pół roku, gdy w skrócie republiki przybyło drugie S.
    – Budowanie socjalizmu z sukcesem zakończyliśmy, przed nami są kolejne, o wiele bardziej wymagające zadania – poucza nas ojciec. – Wasza generacja będzie żyć już w komunizmie – przekazuje mi wspaniałą informację.
    Kiedy zapytam ojca, kiedy to będzie, sprecyzuje, że circa za dwadzieścia lat.
    Zapytam ojca, co znaczy circa.
    – Około, chłopcze, partia nie jest wszechmogąca – wyjaśni mi z pełnymi ustami, wywijając deserową łyżeczką.
    Zakrztusi się. Napycha się francuskimi kremówkami, za jednym posiedzeniem zje ich nawet trzy. Mama zamówiła tort Sachera, dba o linię. Ja mam przed sobą na żółtej z drobnym białym wzorem tacce ze sztucznego tworzywa swój ulubiony czekoladowo-biszkoptowy rożek z jajecznym likierem.
    – No, ile będziesz miał lat? – naumyślnie żartuje ze mnie ojciec.

    • Kategoria: Prezentacje
    • Odsłon: 1725
    Czytaj dalej: Przyjaźń zagrożona – fragment powieści Plac Świętej Elżbiety Rudolfa Jašíka
    Rudolf Jašík: Plac Świętej Elżbiety

    Maks pokuśtykał. Laska go podpierała. Szedł przez szeroki Plac długo, niczym przez szerokie morze. Na podwórze Igora.
    Igor siedział za stołem i pił kawę.
    Otwarte okno się zasłoniło.
    – Maks! – ze strachu krzyknął Igor, widząc w oknie czarny cień z żółtą podłużną twarzą. Było to tak nieprawdziwe w porównaniu do błękitnego nieba, przerażająco czarne.
    Maksa posadzili do stołu.
    – Nie, nie! – bronił się, gdy Ewa podała mu garnuszek z wrzącą białą kawą. Garnuszek odstawił na bok.
    Kawa, chociaż nieprawdziwa, roztaczała przyjemną woń. Drażniła nozdrza Maksa. Maks wiedział, że to pachnie miłość i szczęście. Wciągał opary w siebie tak mocno, że świstało mu w piersiach. Ale chora dusza nie dała na siebie długo czekać i krzyknęła:
    „Co z taką rozkoszą wciągasz w siebie zapachy? Miłości ci potrzeba, szczęścia? Nie wstydzisz się?”
    – Pij Maks – Igor częstuje starca, a gdyby nie żal, zapytałby go: – Co z tobą, Maks? Do ciebie dusza wchodzi już tylko spać?
    – Nie będę – odmówił Maks. Tylko zapach wciągał. Ciału przydałoby się coś ciepłego, ale on mu nie pozwolił.
    – Dlaczego jesteś taki smutny, Maks? – ostrożnie zagadnął Igor, patrząc jak Ewa siada przy stole.
    – Pij, Maks, pij! Kawa jest smaczna, dobrze ją posłodziłam – przekonywała go Ewa.
    – Smutny, kawa, ach! Ani jedno, ani drugie – w piersiach mu zagwizdało. Za każdym razem jak wydychał – zagwizdało. Przez chwilę jakby myśli mu zniknęły, bez zainteresowania patrzył przed siebie, ponad głowę Igora, a potem chrapliwie przemówił:
    – Igor!
    Do izby matki Igora wkradła się cisza.
    – Kobietę masz Żydówkę – brodaty zakrakał. Nachylał się nad stołem, aby być jak najbliżej Igora.
    Igor odsunął piętkę chleba od ust.
    A dziewczynie bez gwiazdy, jeszcze przed chwilą zadowolonej, że może obsłużyć swojego pierwszego gościa, zaparło dech w piersiach i złapała się za serce. Jej przepiękne oczy pociemniały z bólu.
    Odeszła.

    • Kategoria: Prezentacje
    • Odsłon: 1956
    Czytaj dalej: Wiersze z tomiku poetyckiego Radovana Brenkusa Śnienie z bestią
    Radovan Brenkus: Śnienie z bestią

    Widać znane twarze w obcych,
    bo celem ruchu nie jest ruch.
    Pływa się, nieustannie pływa.
    I chociaż człowiek, morski wilk,
    myśli o białej fladze,
    swoją wyspę musi znaleźć bez szukania.
    Boju z falami nie poddaje,
    nawet jeśli wie, że rozbije się
    w nocnej burzy bez chmur.
    Gdy z ruchu ryb odczyta wrażliwość wody,
    przesłanie morza w szczerym płaczu,
    wyśle list w butelce. A fale
    przed tym okrutnie obojętne,
    ockną się, aż się do niego nachylą,
    wraki wynurzą skrzynie skarbów
    i w zmarszczkach rozkwitnie piana,
    gdyż przy spojrzeniu na lot ptaków,
    jemu podobnych kompanów,
    po drugiej stronie morza leży
    inna o żeglugę wyspa.

    • Kategoria: Prezentacje
    • Odsłon: 2158
    Czytaj dalej: Wybrane utwory z almanachu Tu i teraz
    Tu i teraz

    Jan Belcik

    Do milczenia
    Pamięci Juliana Przybosia, w 45 rocznicę śmierci

    Nie wiem czy w moich wierszach
    Wziąłem sobie do serca
    Przykazanie usprawniania języka
    Jako najbardziej społecznego narzędzia

    Wiem
    Że tylko zdążałem
    Do skondensowania aluzji
    Jak we flarze lasek dynamitu
    W najmniejszej ilości zdań
    Do minimum słów
    A czasem do jednego

    Wiem
    Że najczęściej
    – zgodnie z Twą maksymą –
    Dążyłem
    Do milczenia

    2015

    • Kategoria: Prezentacje
    • Odsłon: 2211
    Czytaj dalej: Antologia współczesnej słowackiej prozy
    Portrety z bliska

    Portrety z bliska

    Jana Bodnárová
    Prawie niewidzialna

    W sklepie z odzieżą, w ciemnym, zapyziałym, ze źle uszytymi damskimi sukienkami i kostiumami, marynarkami, bawełnianą bielizną napchaną do drewnianych regałów, obszarpanych jak sklepy z minionych czasów, spotkałam starszą kobietę. Była tak niezwykłym typem, przy którym jest mi zawsze przykro, że nie mam przy sobie aparatu fotograficznego. Drobna – sięgała mi nieco ponad łokieć – ubrana w długą suknię i płaszcz trzy czwarte, to wszystko niczym z zakurzonych teatralnych garderób. Na ciemieniu głowy miała uplecioną z czarnej wełny czapkę kuriozalnie spłaszczoną do takiej szerokości, że przypominała krowie łajno. Pod brodą była ściągnięta sznurkiem. Spod czapki sterczały półdługie, nieuczesane siwe włosy. Paluszkami niemal dziecinnej dłoni gładziła materiały kostiumów i marynarek... Gdy zapytała o cenę jednego z nich, tęga sprzedawczyni, która za ladą leniwie robiła na drutach, odburknęła. – Cztery tysiące pięćset.
    – O! Niemało! Niemało! No, aż dostaniemy... Porządny krój, bardzo porządny... ale myślę..., słowa przeszły w szept – jej głos był w ogóle szepcący, chociaż słowa wypowiadała z wyraźną dykcją.
    Taki głos należy do człowieka z głęboką inteligencją i delikatnością, pomyślałam sobie i całkowicie wykluczyłam swoją pierwotną myśl, że ta staruszka jest umysłowo chora albo dotknięta demencją. Pomyślałam, że jest to tylko na swój sposób niezwykła starsza kobieta, która osobliwym ubiorem daje znać o swojej niezależności, świadomym nieprzystosowaniu. Koniec końców w Nowym Yorku, Paryżu albo w sąsiednim Użhorodzie czy Mukaczewie, gdzie bieda tworzy najbardziej zaskakującą modę, zostałaby niezauważona. Chwilę później spotkałam ją na ulicy. Niepostrzeżenie krążyła wokół kosza z odpadkami. Tylko tak, jakby mimochodem coś z niego wyjęła i włożyła do wielkiej, płaskiej torby. Chwilę się wahałam, żeby ją zaczepić, zaprosić do atelier do J., i z detalami oraz uczuciem sfotografować jej starą mleczno-białą twarz, z ostrą brodą, okrągłymi, nieprzysłoniętymi szaleństwem ani sklerozą niebieskimi oczami, całkiem jasnymi, z drobnymi, miernie roztrzęsionymi ustami. Zauważyła, że ją obserwuję i szybko odeszła. Z daleka widziałam, jak z kimś niewidzialnym rozmawia, pokazuje mu coś przed siebie i w obie strony, coś co widzi tylko ich dwoje, dwie albo wielu – jako jedyni i sami na całym świecie. Spotkałam ją w tym dniu jeszcze raz. Siedziała w cukierni na ulicy Komeńskiego. Łakomie jadła roladę biszkoptową. Potem swoim motylim głosem zawołała do kelnerki.

    • Kategoria: Prezentacje
    • Odsłon: 2236
    Czytaj dalej: Fragment noweli Śwetaketu
    Jerzy Stefan Nawrocki: Śwetaketu

    Jerzy Stefan Nawrocki
    Śwetaketu

    Mikroskopijne wrzecionko niosło w sobie niewidzialną iskierkę tajemniczej Energii Życia. Wędrowało przed siebie resztkami sił coraz wolniej i wolniej, pchane ruchami swojej niewielkiej witki. Półpłynne otoczenie wokół jakby wciąż gęstniało. Obojętnie mijało inne wrzecionka, które wcześniej pozbawione sił na zawsze wyczerpane, ustały. One nie emanowały już żadnego biopola, stanowiącego ich oczy. Lecz to wrzecionko – niedostrzegalna drobina zwartej i ukierunkowanej energii, które wcześniej własnymi siłami zbudowało dla siebie wrzecionkowaty pojazd niby człon napędowy kosmicznej rakiety – wciąż jeszcze niosło w sobie moc i oto nagle zjawiła się przed nim ogromna obła powierzchnia. Ta, której nie znało, ale szukało zgodnie z nierozumianym, lecz obowiązującym nakazem zapisanej w nim niezbędnej Mądrości. Ta mądrość nakazywała wędrówkę. Była zakodowanym instynktem Istnienia.

Strona 1 z 3