Ľudovít Petraško
Skarb w studni

Źle się człowiekowi wiedzie, kiedy go chytrość owładnie – na złe ścieżki go zawiedzie, i zgubić może. Tak jak tę dobrze urodzoną panią z liczartowskiego zamku. Za groszem była tak skąpa, że drugiej by takiej nie znalazł, pchłę by goniła do Lemieszan, a do tego ani by sobie niczym nie dogodziła. Nikt przy niej nie wytrzymał, ba ona sama prędzej czy później każdego od siebie odstraszyła, aby tylko na daremno nie wyrzucać pieniędzy.
Jednak trafił się sługa, który jej we wszystkim dogodził, w najmniejszym detalu uspokoił. O nic nie pytał, sam od siebie każdą robotę wykonał, bóg wie, skąd się taki wziął. Tak czy owak, pani z ochotą znosiła go przy sobie.
Wybrała się raz gdzieś powozem, sługa na koźle końmi poganiał. Przejeżdżali obok studni, kiedy się pani zachciało pić. Kazała zatrzymać i sługa pobiegł z dzbankiem po wodę. Nagiął się nad skraj studni, lecz na jej spodzie ani kropla nie błysnęła. Woda wyschła, za to przy samym dnie ujrzał jakieś drzwiczki. Wytężał wzrok jak potrafił, bo studnia była porządnie głęboka, ale naprawdę, nie wydawało mu się, wzrok go nie mylił. Gdy się znowu wyciągnął, uderzył go w twarz konarek a na nim kluczyk przywiązany.
Pewnie od tych drzwiczek? Pomyślał sobie. Zabrał kluczyk i wrócił do swej pani opowiadać, co znalazł.
W skąpą od razu weszło życie. – Zejdziesz na dół, – nakazała mu, – i zobaczysz, co jest za tymi drzwiczkami! Na pewno tam zbóje ukryli skarb.

Zsunął się sługa głęboko, namacał w ciemności drzwiczki i włożył kluczyk do ich zamka. Ten w zamku obrócił się lekko, jak w śmietanie, drzwiczki nawet nie zaskrzypiały, gdy je otwierał.
W jednej chwili oślepił go blask, lśnienie, jasność, które wychodziły z wewnątrz, słudze chwilę trwało, zanim jako tako zdołał porozglądać się wokół siebie. Potem już tylko oczy otwierał: wszędzie niezliczona ilość skrzyń a w nich drogocenne kamienie i złote dukaty naskładane, bogactwa tyle, aż mu przy spojrzeniu na to oczy wychodziły na wierzch. Nie mógł się ociągać, ponieważ pani, która cała niespokojna zaglądała do studni, żądała wieści, z czegóż pochodzi tyle światła.
Gdy się dowiedziała, jakie skarby tam w dole są naskładane, natychmiast zaczęła sługę poganiać: – Wszystko trzeba powynosić na zewnątrz, bez ociągania, zanim ktoś nas tutaj zobaczy! – Natychmiast i rzuciła powróz, niech do niego poprzywiązuje te cenności. Sama je ciągnęła do góry, od razu miała siłę niczym chłop.
Skrzynia po skrzyni a w każdej dukaty, kamienie szlachetne, klejnoty, nie trwało długo i cały powóz już był nimi wyładowany. Tylko że temu skąpiradłu jeszcze stale nie było dosyć.
– No szybko, szybciej podawaj! – krzyczy na sługę niczym obłąkana. – Przecież nie zostawimy tylu bogactw, leżących tutaj daremnie!
Na koniec sługa zakrzyczał ze studni: – To jest ostatnia skrzynia, wasza dostojność!
– Ostatnia, mówisz? – Pani się uśmiechnęła, zła myśl przebiegła po jej głowie. Wyciągnęła powróz ze skrzynią i mówi: – Zaraz ci pomogę wyjść stamtąd.
Ten nikt będzie się na pewno domagał natychmiastowego podziału, osądziła. Zachmurzona rozglądnęła się wokół siebie, tu jej oczy padły na głaz leżący niedaleko. Zaparła się, wydźwigała kamień na skraj studni i zanim sługa zdążył odskoczyć puściła go w dół. Ogromnie się przy tym musiała namęczyć, ale chytrość, która nią owładała dodawała jej siły. Wszak on na pewno nie zrzekłby się jakiejś odpłaty.
Pani odczekała, nim nie usłyszała tępego zadudnienia na samym spodzie, i słabego krzyku który się odezwał i spokojnie zachichotała. Z rozkoszą pasła sobie wzrok na powozie załadowanym skarbami.
Wtem z dołu z głębi odezwało się złowrogie huczenie. Pani zagląda do studni i widzi, jak z niej podnosi się woda. Ciemna wrzała, ciało sługi już połknęła, przewalała się i groźnie spieniona zbliżała się do skraju. Pani w ostatniej chwili zdążyła odskoczyć, byleby jej nie zabrała z sobą, biegła ratować skarby na wozie.
Tylko że woda już się przelała na zewnątrz, jej języki naciągały się za skrzyniami, skrzyneczkami i kasetkami, schwyciła drogocenności i złote dukaty, wszystko ściągnęła za sobą. Skąpiradło się tylko z daleka bezsilnie przyglądało, jak wszystko znika w głębiach.
Nie tylko, że o wszystko przyszła, ale jeszcze swoje sumienie tym haniebnym czynem obciążyła. Ustawicznie tylko na to musiała myśleć, jak odebrała drugiemu człowiekowi życie. Spokoju więcej nie zaznała. A tak powiadają, że się w końcu do wszystkiego przyznała i po roku pomylona sama wskoczyła do tej studni.

Legenda z książki Strażnik jeziora