Joanna Turczyn
Daleko od słów

Proces

Jakie winno być pisanie? Ze wszystkiego, co czytam, lubię to tylko, co krwią było pisane. Pisz krwią, a dowiesz się, że krew jest duchem, napisał Nietzsche.
Pisanie może mieć smak dojrzałych czereśni. Najlepiej smakują. Pamiętasz, wszedłeś do sadu. Lśniły pomiędzy zielenią, bardziej soczyste niż sama zieleń. Garściami wciskałeś do ust, nie chciałeś uronić soku, a jednak niewielka strużka zawsze gdzieś spłynęła. Łapałeś niepokorną końcem języka, by na jego krawędzi poczuć jeszcze przez chwilę zapach, smak. Nienasycony. Mrużyłeś oczy. Nie, nie przed słońcem. Wciąż rwałeś. Do rąk lepiło się powietrze, rześkie i barwne. Sam nadałeś mu kolor. Jedyne co przeszkadzało to pestka. Nim zdążyłeś wbić się w miąższ, natrafiałeś na ostry kant. Nauczyłeś się go omijać, ssałeś nieprzyzwoicie wokół. A im bardziej byłeś zachłanny, połykałeś i ją. Nie przeszkadzało ci, gdy szept wznosił w przedświt chmarę strwożonych szpaków, a pośród korzeni mieniło się tysiące pestek. Nie przeszkadzały nawet dzieciaki, zakradające się do sadu, otrząsające gałąź po gałęzi. Nie było ci żal, gdy owoc z trzaskiem spadał na ziemię, a po pniu płynął sok albo krew. Nie przejmowałeś się zającami obrączkującymi drzewka. Nie twoje. Nauczyłeś się pluć pestkami, czasem dyskretnie, czasem z typową dla siebie nonszalancją. I nim się spostrzegłeś wrosłeś w ten sad. Stał się każdą twoją cząstką, oddychał tak samo. Znów zbierałeś ponad słowami, ale inaczej – odpowiedzialnie. Oswoiłeś drzewa. Szukałeś skrawków pierwszej wiosny. Pomiędzy dzikimi pędami nic nowego pod słońcem stawało się pierwsze. Ważne. Z namysłem stawiane litery już nie milkły przy małej kropce. Oddychały wyszeptanym zdaniem, głaskały policzek ciepłym wyrazem. Czasem były wykrzyknikiem. Znów zapragnąłeś być embrionem, nieskażonym słowem, które śnisz i chcesz, by je śniono. Przeszedłeś nie wiadomo skąd do nie wiadomo dokąd. Jeszcze nie tak dawno sam byłeś czytelnikiem. Jedno co wiedziałaś to, to: Nie łatwo cudzą krew zrozumieć. Widziałeś, jak:

but wywala język
a sznurowadła plączą nogi
czas zjada ciszę
kęs za kęsem dławi
niestrawność czy
niewydolność uśmiechu
może warto stanąć wpół
do myśli

Teraz wiesz: Kto zna czytelnika, ten dla niego nic robić nie będzie. Jeszcze jedno stulecie czytelników – i duch nawet śmierdzieć zacznie. Dotarł do ciebie smród kompostownika z tysiącem pestek, nawet ptaki nie drgnęły na drzewie, gdy tysiące much unosiło się nie wiadomo dlaczego. W nie twoim sadzie, na nie twoich drzewach, nie twoje dojrzewają owoce. Ktoś oswaja tak, jak ty... niegdyś. Niegdyś duch był bogiem, potem przedzierzgnął się w człowieka, dziś staje się motłochem. Pisanie może mieć smak dojrzałej czereśni zerwanej z nie / swojego drzewa. Zakazanym. Pisz krwią, a dowiesz się, że krew jest duchem.